Wszędzie dobrze, ale we Włoszech najlepiej
- Ania Popieko
- 24 wrz 2020
- 21 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 26 lip 2023
PL, English version below
Wracam tam i wracać będę. To miejsce przyciąga i sprawia, że człowiek chodzi cały czas uśmiechnięty od ucha do ucha.
Z pamiętnika podróżnika
Włochy 2020
7 lipca
Piza
Wstałam wcześnie rano, dopakowałam niezbędne rzeczy, zrobiłam trening i ruszyłam w drogę. Na początku musiałam przedostać się do przystanku Białołęka-Ratusz, skąd miała odebrać mnie Karolina. Po drodze zaczęłam wczuwać się w wakacyjny klimat czytając książkę o podróży do Chile. Na lotnisko jechałyśmy około trzydziestu minut. Parkingi, jak i lotnisko były wyjątkowo puste. Odprawiałyśmy się i oglądałyśmy lokalne duty free produkty. Czas bardzo szybko leciał. O godzinie 13 wsiadłyśmy na pokład. Wnętrze samolotu świeciło pustkami. Dzięki temu miałyśmy szansę, aby zająć miejsca obok siebie. Większość czasu spędziłyśmy na spaniu, a w przerwach pomiędzy drzemkami obserwowałyśmy błękitne niebo spowite pierzastymi obłoczkami. Ryanair wylądował idealnie o czasie. Wzięłyśmy bagaże i spacerkiem podreptałyśmy do naszego apartamentu. Wprowadził nas właściciel Giovani i pokazał całe mieszkanko. Trafiłyśmy na bardzo ładny, uroczy pokoik z dużym telewizorem i przestronnym tarasem. A widoki … Aż brak słów. Gdzie okiem sięgnąć cyprysy, palmy, górzyste wzgórza i to przejrzyste niebo. Czego chcieć więcej ?! Zaintrygowały mnie także temperatury, gdy o godzinie 20 było 28 stopni Celsjusza. Co jeszcze robiłyśmy tego dnia ? O dziwo było tego dość sporo. Zwiedziłyśmy sklepy i odkryłyśmy lokalne produkty. Pojechałyśmy złym autobusem nr 5 (bo jak się okazało autobusy o tym samym numerze jeżdżą tam w różne miejsca o różnych godzinach), dzięki czemu miałyśmy mini wycieczkę widokową. Warto dodać, że kupiłyśmy bilety, ale kasowniki zostały usytuowane w strefie kierowcy, do której nie dało się przejść, więc jeździłyśmy za darmo. Odpoczywałyśmy przy pięknych, piaskowych murach białego kościoła. Udało nam się zwiedzić całe centrum Pizy z krzywą wieżą na czele. Niezwykle majestatyczna, jasna i nienaturalnie pochylona budowla, dookoła której znajdowało się muzeum i piękne, zielone trawniki. Kupiłyśmy kartkę na straganie i zjadłyśmy włoskie gelato. Po zrealizowaniu całego planu na tamten dzień, siedziałyśmy na moście przy rzece Arno. Opalałyśmy się i obserwowałyśmy lokalnych ludzi. Bardzo udany dzień. Do domu wróciłyśmy w 15 minut. Zrobiłyśmy sobie wieczorek z winkiem i włoskimi ciachami.
8 lipca
Piza
Kolejny piękny dzień w Pizie. Obudziło nas piękne, cieplutkie, promienne słońce. Poranek spędziłam na rozgranym balkonie. Robiłam poranne strony, porozciągałam się i wspólnie z Karoliną zjadłam włoskie śniadanko z kawusią. Wspólnie wpadłyśmy na pomysł spędzenia całego dnia na plaży i tak się też stało. Pojechałyśmy na nią dwoma autobusami, ponieważ znajdowała się za miastem. Na początku wkradłyśmy się na plaże hotelową i zajęłyśmy prywatne leżaki. Nikt nas nie wygonił przez dwie godziny, więc korzystałyśmy z tego cudownego przywileju. Całe otoczenie było magiczne. Złocisty, migoczący w słońcu piasek, który szeleścił nam pod palcami. Woda cieszyła oko odcieniami błękitu i lazuru, z wielkim impetem uderzała o brzeg. Opalałyśmy się, nurkowałyśmy, spałyśmy, czytałyśmy wakacyjne romanse i zbierałyśmy muszelki. Po południu wybrałyśmy się do małego marketu i na gelato o specjalnym unikatowym smaku La Spezia oraz pistacjowe. Potem wróciłyśmy na inną, mniejszą plaże bliżej zatoki. Lekko spalone, ale szczęśliwe wróciłyśmy do domu. Bardzo długo czekałyśmy na autobus. Był po brzegi wypełniony ludźmi, głownie młodzieżą, która puszczała intrygująca muzykę na głośnikach. Wieczorkiem kupiłyśmy lokalną foccacie z omletem, pesto, tiramisu i lody. Zrobiłyśmy sobie posiadówkę na balkonie. Potem dokończyłyśmy film „Jedz, módl się, kochaj” i poszłyśmy spać.
9 lipca
La Spezia
Zmiana lokalizacji z Pizy na Cinque Terre (dokładnie La Spezie) wiązała się z pożegnaniem z przytulnym apartamentem. Zjadłyśmy śniadaniowe lody z kawusią na balkonie. Pojechałyśmy naszym ulubionym autobusem nr 5 na pociąg. Jako że miałyśmy jeszcze dużo czasu, a nie chciałyśmy się nudzić, grałyśmy w makao przy słonecznej fontannie. Nasza podróż dwupiętrowym pociągiem trwała niecałą godzinę. Widoki po drodze były sielankowe. Na miejscu naszym oczom ukazały się wielobarwne, maleńkie domki na wzgórzach. W przyrodzie dominowały palmy. Było to znacznie bardziej mieszkalne miasteczko niż to w Pizie. Nasz apartament La Lia Rooms 3 znajdował się na szczęście u podnóża gór. Bardzo przyjemny, mniej nowoczesny, bardziej klasyczny, ale przytulny. W holu wszystko było w kolorze różowym. Pomiędzy pięcioma miasteczkami Cinque Terre przemieszczałyśmy się (dość drogim niestety) pociągiem. Naszym pierwszym spotem na mapie była Manarola. Widoki po prostu zapierały dech w piersiach. Domki na skałach, urokliwe kościoły i maleńkie zabytki można było dostrzec na każdym kroku. Kolorowe kwiaty, które mieniły się w promieniach słońca. Mewy, które podchodziły o krok i prosiły o jedzenie. Przede wszystkim najlepsze i jedyne w swoim rodzaju falujące, obijające się o brzeg morze. Barwy wody przeplatały się od lazuru, poprzez błękity i turkusy. Wychodząc ze stacji przeszłyśmy przez długi tunel. Następnie wdrapałyśmy się na gigantyczne wżenienie, na którego szczycie zjadłyśmy lunch w instagramowej restauracji z widoczkiem. Wspinałyśmy się w górę robiąc zdjęcia i oglądając miejscową wyspę. Znalazłyśmy też piękny, zabytkowy cmentarz. Wykapałyśmy się w maleńkiej zatoczce. Nie mogłyśmy się oprzeć tej chłodnej wodzie i mimo, że nie miałyśmy kostiumów, kąpałyśmy się zwyczajnie w bieliźnie. Było ekscytująco. Popołudnie spędziłyśmy na opalaniu, spacerowaniu, czytaniu i robieniu sesyjek. Następnym miejscem w naszej podróży było Riomaggiore. Początkowo zdawało się nam być podobne do poprzedniego miasteczka, ale klimacik tej miejscowości był ostatecznie nieco inny. Dominowały tu zatoki i kamienne wybrzeże. Wszędzie stały zaparkowane łódki. Wspinałyśmy się w górę po kamiennych uliczkach. Odwiedziłyśmy dwie malutkie kapliczki. Udało nam się ponownie wskoczyć w morskie fale i oddać się przyjemności nurkowania. Potem schłyśmy niczym jaszczurki na płaskich, czarnych skałach . W miasteczku zostałyśmy aż do zachodu słońca. Oglądałyśmy go zapatrzone. Na skałach wokół nas siedziało sporo osób. Prawie każdy miał pizzę na wynos. Gdy wszystko się skończyło, szybko kupiłyśmy bilet i pobiegłyśmy na powrotny pociąg. Wieczór spędziłyśmy w zaciszu naszego pokoju.
10 lipca
Cinque Terre
Dzisiejszego dnia szykowałyśmy się na podróż po dwóch pozostałych miasteczkach. Wstałyśmy wcześnie rano, naszykowałyśmy się i poszłyśmy do miasteczka , aby kupić sobie cos pysznego na śniadanko. Odwiedziłyśmy liczne piekarnie i uliczne stragany, gdzie kupiłyśmy kilka regionalnych smakołyków. Kupiłyśmy całodniowy bilet na pociąg i udałyśmy się do naszego pierwszego punktu zwiedzania – Cornigili. Tam czekały na nas nieziemskie widoki na winne plantacje, cyprysowe lasy i piękne, kolorowe domki. Najlepsze było spoglądanie z góry na wielobarwny, rozciągliwy brzeg. Na punkt widokowy można było dostać się na dwa sposoby: pieszo lub busikiem (był on wliczony w cenę biletu na pociąg). Karolina wybrała druga opcję, ja pierwszą. Szłam, szłam i szłam, cały czas pod górę. Byłam już w miasteczku Cornigilla, dokładnie tam gdzie miałam dotrzeć, ale nie wiedziałam, że właśnie tego miejsca mam szukać, więc poszłam dalej. I takim oto sposobem 400 schodów zamieniło się na czterogodzinną wspinaczką po górach. Nigdy tego nie zapomną. Przedzierałam się przez uprawy winorośli, chodziłam po zacienionych lasach. Gubiłam się i znajdowałam. Patrzyłam na potoki, morze i uciekające gdzie są oddali miasteczka. Czas przestał się dla mnie liczyć, nie interesowało mnie to, gdzie idę i w jakim celu to robię. Byłam po prostu ja i natura. Coś niesamowitego. Spotykałam licznych obcokrajowców na szlaku. Wszędzie chodziły ciekawe, nieznane mi dotychczas owady. Doszłam aż do innego miasteczka Volastry, gdzie znajdowało się urokliwe centrum . Poprzyglądałam się mu przez chwilę. Wpadłam na pomysł, aby wrócić do Cornigilli busikiem. Okazało się, że jeździ on co cztery godziny, więc poszłam z powrotem szlakiem i tym razem zgubiłam się już tak na dobre, utykając w plątaninie winorośli. Mimo lekkiego strachu, czułam szczęście i adrenalinę. Po kilkugodzinnej wędrówce udało mi się na szczęście odnaleźć właściwa drogę powrotną i Karolinę. Jeszcze przez chwile oglądałyśmy widoczki, po czym poszłyśmy na pociąg i udałyśmy się do Monterosso al Mare. Tam plażowałyśmy na wydzielonej strefie z zachowaniem dystansu od innych ludzi, na której miałyśmy spory kawałek plaży wyłącznie do naszej dyspozycji. Pływałyśmy w morzu niczym syrenki z Mako. Bawiłyśmy się też w Magdę Gessler i oceniałyśmy miejscowe knajpki. Zjadłyśmy pyszne włoskie lody o smaku nutelli i wypiłyśmy słodka mrożoną kawę. Ostatnim punktem na naszej piątkowej mapie była Vernazza, gdzie pojechałyśmy na zachód słońca. Pospacerowałyśmy tam, kupiłyśmy pizzę i aperolki. Usiadłyśmy na skałkach, aby podziwiać zapierające dech w piersiach pożegnanie dnia i przywitać nadejście nocy. Idealny wieczór, czego chcieć więcej ?! Późną nocą wróciłyśmy do pokoju i szybko poszłyśmy spać, bo byłyśmy wykończone. Dzień pełen niespodzianek i tajemnic.
11 lipca
Florencja
Ten dzień można uznać za tak zwany transferowy. Naszym zadaniem było spakowanie walizek, opuszczenie La Spezii o droga w poszukiwaniu dalszych przygód. Najpierw wsiadłyśmy w pociąg do Pizy, stamtąd dopiero można było dostać się bezpośrednio do Florencji. Droga upłynęła nam spokojnie, głownie na spaniu, czytaniu i graniu w karty. Ze stacji pojechałyśmy na gapę do nowego apartamentu. Ten był nadzwyczajny, przestronny , łóżkiem i kanapą, wielkimi szafami i telewizorem. Miał wiatrako-światło w kształcie kwiatu. W mieszkaniu była nowoczesna łazienka, bogato wyposażona kuchnia i, co bardzo ważne, ogromny taras z dwoma stołami i zielonymi roślinkami. Czułam się tam wyjątkowo dobrze. Aby z przytupem rozpocząć pobyt, udałyśmy się do marketu ,,Esselunga di via Galliano”, który oferował przestronną gamę włoskich produktów. Kupiłyśmy zakupy na najbliższe dni: gnocchi, świeże warzywa i owoce, wino i pyszne, kremowe lody. Udałyśmy się z tym wszystkim do domku. Stęskniona za gotowaniem, własnoręcznie wyczarowałam wspaniały obiad. Po obiedzie odpoczywałyśmy na tarasie i porównywałyśmy mieszkanie w Polsce i we Włoszech. Kolejnym punktem do zobaczenia na naszej liście była starówka, do której spacerkiem szłyśmy trzydzieści minut. Co tu dużo mówić, cud po prostu. Połączenie nowoczesności, kunsztu, wytworności i majestatyczności. Mimo że osobiście widziałam to miasto z jego urokliwymi zabytkami, wywarło na mnie większe, spotęgowane wrażenie. Piękny widok rozpościerał się, gdy dotarłyśmy do rzeki i mostu Ponte Vecchio. Błądziłyśmy wąskimi uliczkami, odwiedzałyśmy drogerie i sklepiki. Zjadłyśmy też cieniutka pizzę w Mr.Pizza. Polecam ,,quattro formaggi” z całego serca. W drodze powrotnej wstąpiłyśmy jeszcze do Yves Rocher po lakier do paznokci. Wieczór spędziłyśmy w mieszkaniu. Słuchałyśmy muzyki, malowałyśmy i śmiałyśmy. Po 23 ruszyłyśmy na miasto. Wybrałyśmy się do klubu ,,Space Club”. Po drodze zorientowałyśmy się, że nie jest on w centrum, ale daleko na obrzeżach przy lotnisku. Gdy dotarłyśmy na miejsce, klub okazał się być trwale zamknięty. Utknęłyśmy daleko od apartamentu, same w ciemną noc. Nie miałyśmy możliwości powrotu, ponieważ autobus miał być dopiero o godzinie 5 nad ranem. Wzięłyśmy więc nogi za pas i poszłyśmy najbardziej oświetloną i bezpieczną drogą prosto do naszego mieszkanka. Po godzinnym spacerku dotarłyśmy pod same drzwi. Było to dość cenne doświadczenie dające pewne wnioski na przyszłość. I tak właśnie skończył się ten cały ześwirowany dzień.
12 lipca
Florencja
Niedziela w skąpanym promieniami słońca miastecku. Mimo późnego powrotu dnia poprzedniego, zerwałam się z łóżka przed budzikiem. Jak codziennie udałam się na ukochany tarasik z kawusią zeszytem porannych stron i książeczką. Trochę relaksu, jak na niedzielę przystało. O godzinie 13 udałam się do kościoła Santa Lucia dè Magnoli na mszę świętą w języku polskim. Jako, że na miejsce dotarłam pół godziny przed rozpoczęciem, wybrałam się na spacer po malowniczych wzgórzach. Dałam prowadzić się sercu. Błądziłam wąskimi uliczkami. Mijałam zagranicznych turystów, piękne place i zabytki oraz punkty widokowe. Sama ceremonia była bardzo płynna, zrozumiała, o jasnym, czytelnym przekazie. Polski, rodzinny klimacik, jak w domu. Po zakończeniu siedziałyśmy z Karoliną nad rzeką . Grałyśmy w makao, jedna z kart uciekła nam do wody i na zawsze pozostała polskim znakiem we Włoszech. Popołudnie spędziłyśmy gotując, śpiewając karaoke i oglądając włoskich youtuberów. Dzisiejszego wieczoru chciałyśmy ponownie spróbować wyjść na potańcówkę do klubu. Dokładnie sprawdziłyśmy oponie, lokalizacje i obdzwoniłyśmy większość z nich. Wybrałyśmy ten, który wydawał się najbardziej normalny ,,Pink Club”. Wyszykowałyśmy się i poszłyśmy w stronę centrum, gdzie znajdował się nasz docelowy punkt. Oświetlona Florencja wyglądała zupełnie inaczej niż za dnia. Była bardzo klimatyczna, urokliwa i zagadkowa. Załapałyśmy się na mini koncert orkiestry na jednej z wąskich uliczek. Radosna, skoczna muzyka uskrzydlała całe moje wnętrze. Tego wieczora, już po raz drugi, klub okazał się totalną porażką (widocznie Florencja to nie tego typu miasto). Jego wnętrze świeciło pustkami, nie było w nim żadnych ludzi, nawet muzyka nie leciała z głośników. Mimo tego niewypału, cieszę się, że przeszłyśmy się na starówkę i spędziłyśmy tam miły wieczór. W drodze powrotnej słuchałyśmy hitów z moich osiemnastych urodzin na Tidalu. Tak skończył się ten kolejny, trochę bardziej leniwy, ale również wyjątkowy dzień.
13 lipca
Florencja
Ostatni pełny dzień we Florencji. Zapowiadał się on błyskotliwie, spontanicznie i emocjonująco. Trening i śniadanko na balkonie, potem tradycyjny spacerek po starówce w towarzystwie najlepszej włoskiej crema di caffe. Wybierałyśmy pamiątkowe, kolekcjonerskie kartki pocztowe. Wybrałyśmy się do sklepu z czekoladą, która lała się płynnymi strumieniami po ścianach i była dosłownie wszędzie. Chodziłyśmy po lokalnych straganach z popularnymi kanapkami. Udało nam się zajrzeć do kilku lumpeksów i outletów. Przemierzałyśmy kręte uliczki, oddalone od ścisłego centrum, wolne od turystów i gwaru. Zaszłyśmy do vintage store oraz sklepu wszystko za 99 centów. Kupiłam tam maleńkie magnesy oraz muszelkową bransoletkę na stopę. Zahaczyłyśmy także o publiczna toaletę, która wyglądała jak UFO. Punktem kulminacyjnym popołudnia okazał się być Piazzale Michelangelo. Prowadziła do niego kręta droga przez obfite w ciekawe rośliny ogrody. To, co zobaczyłyśmy na szczycie, wyglądało jak z bajki. Ogromny plac z panoramą całego miasta skąpanego w wakacyjnym, letnim słońcu, wszystko to w towarzystwie pięknych, pachnących kwiatów i majestatycznych pomników. Na samej górze placu znajdowała się mała kapliczka i kościół, do którego nie zostałyśmy niestety wpuszczone ze względu na posiadanie krótkich spodenek. Siedziałyśmy, podziwiając i rozmyślając. Kiedy nadszedł odpowiedni czas wróciłyśmy do naszego apartamentu, aby zacząć szykować się na nasze ,,bumble dates”. Z moim kolegą Francisco spotkałam się na placu Santo Spirito, gdzie przychodzili wszyscy lokalni mieszkańcy (Polecam, można tam zdobyć tańsze i lepsze jedzenie oraz napoje oraz mieć troszkę więcej spokoju.). Od razu bardzo dobrze nam się rozmawiało. Chodziliśmy, podziwialiśmy widoki i żartowaliśmy. Dzieliliśmy się anegdotkami z życia i kultury naszych rodaków. Francisco pokazywał mi miejsca, których nie ma na mapie typowych przewodników turystycznych. Usiedliśmy też na lokalnego drinka Negroni, który był mocny, gorzkawy i bardzo interesujący w smaku. Oglądaliśmy pokazy sztucznych ogni przy rzece Arno. Wpadliśmy na pomysł, aby zobaczyć panoramę miasta nocą z placu Piazzale Michelangelo, więc tam poszliśmy. Słuchaliśmy ulicznej muzyki, śmialiśmy się. Dzięki temu spotkaniu poprawiłam swój poziom języka angielskiego, poznałam włoską kulturę i niesamowite lokalne miejsca. Polecam zainstalowanie aplikacji, podczas pobytu za granicą, wybranie opcji ,,przyjaźń’’ i napisanie, że szuka się kogoś, kto mógłby oprowadzić po mieście. Świetna sprawa. Jak na dżentelmena przystało, Francisco odprowadził mnie pod same drzwi apartamentu. Postanowiliśmy się spotkać w przyszłości, tym razem w Polsce. Przez większość nocy pakowałam walizkę i rozmawiałam z Karoliną o całym wyjeździe. Zrobiłyśmy takie małe podsumowanie.
14 lipca
Polska
Ostatni poranek we wspaniałej Italii powitał nas nienagannym słońcem i przejrzystym niebem. Mimo bardzo krótkiego snu, pełne energii wstałyśmy i poszłyśmy na pociąg. Całą godzinną drogę do Pizy przespałyśmy, więc jednak nie byłyśmy wyspane. Już na miejscu siedziałyśmy nad rzeką i opalałyśmy się. Przeszłyśmy się raz jeszcze po zabytkowym centrum. Zjadłyśmy pożegnalna pizzę na jednym z ulicznych straganów. Cóż mówić więcej , trzeba było powoli wracać do polski. Odbyłyśmy ostatni włoski spacer na lotnisko. Oczekiwanie na lot minęło niezwykle szybko. Nawet się nie obejrzałyśmy, a już lądowałyśmy na Modlinie.
Podsumowując, uważam, że był to jeden z najlepszych wyjazdów wakacyjnych w moim życiu. Jestem dumna z tego, że udało nam się samodzielnie wszystko zaplanować, zgrać pociągi z lotami i mieszkaniami w czasie. Spędzałyśmy czas bardzo aktywnie i starałyśmy się poznać każde z odwiedzanych miasteczek jak najdokładniej. Wyjazdy tego typu dają mi ogromną satysfakcje. Mam nadzieje, że uda mi się w przyszłości przeżyć więcej przygód, jak ta we Włoszech
Dziękuję Karolina ;)
ENG
Everywhere is good, but Italy is the best :)
I'm coming back and I'll be back. This place attracts people and makes them smile all the time.
From a traveler's diary
Italy 2020
July 7
Pisa
I got up early in the morning, packed the necessary things, did the training and went on my way. At the beginning I had to get to the Białołęka-Ratusz stop, where Karolina was supposed to pick me up. Along the way, I started to feel the holiday atmosphere reading a book about traveling to Chile. We drove about thirty minutes to the airport. The car parks and the airport were extremely empty. We checked in and looked at local duty free products. Time flew by very quickly. We got on board at 1pm. The inside of the plane was empty. This gave us a chance to sit next to each other. We spent most of the time sleeping, and in between naps we watched the blue sky covered with feathery clouds. Ryanair landed perfectly on time. We took our luggage and walked to our apartment. The owner Giovani introduced us and showed us the whole apartment. We found a very nice, charming room with a large TV and a spacious terrace. And the views ... There are no words. As far as the eye can see cypresses, palm trees, mountainous hills and that clear sky. I was also intrigued by the temperatures, when at 8 pm it was 28 degrees Celsius.
What else did we do that day? Thankfully, it was quite a lot. We visited the shops and discovered local products. We took the wrong bus number 5 (because as it turned out, buses with the same number go to different places at different times), so we had a mini sightseeing tour. It is worth noting that we bought tickets, but the validators were located in the driver's area, which was impossible to get to, so we rode for free. We rested by the beautiful sand walls of the white church. We managed to visit the whole center of Pisa with the leaning tower at the forefront. An extremely majestic, bright and unnaturally inclined building, around which there was a museum and beautiful green lawns. We bought a card at a stall and ate Italian gelato. After completing all the plans for that day, we were sitting on the bridge over the Arno River. We sunbathed and watched the local people. A very successful day. We got home in 15 minutes. We had an evening with wine and Italian cakes.
July 8
Pisa
Another beautiful day in Pisa. We woke up to a beautiful, warm, radiant sun. I spent the morning on the balcony. I did morning pages, stretched and together with Karolina I ate an Italian breakfast with coffee. Together we came up with the idea of spending the whole day on the beach and that's what happened. We took two buses to see it because it was out of town. First, we sneaked onto the hotel beach and took our private loungers. No one chased us out for two hours, so we took advantage of this wonderful privilege. The whole environment was magical. Golden sand, shimmering in the sun, rustling under our fingers. The water pleased the eye with shades of blue and azure, it hit the shore with great impetus. We sunbathed, snorkeled, slept, read holiday romances, and collected shells. In the afternoon we went to a small market and gelato with a special unique flavor of La Spezia and pistachio. Then we went back to another, smaller beach closer to the bay. Slightly burnt but happy we went home. We waited a long time for the bus. It was filled to the brim with people, mostly young people, who played intriguing music on the speakers. In the evening we bought local foccacie with omelette, pesto, tiramisu and ice cream. We had a party on the balcony. Then we finished Eat Pray Love and went to bed.
July 9
La Spezia
Changing the location from Pisa to Cinque Terre (La Spezie to be exact) meant saying goodbye to a cozy apartment. We ate breakfast ice cream with coffee on the balcony. We took our favorite number 5 bus to the train station. As we still had a lot of time and we didn't want to get bored, we played macao by the sunny fountain. Our trip on the double-decker train took less than an hour. The views along the way were idyllic. On the spot, we saw multicolored, tiny houses on the hills. Palm trees dominated nature. It was a much more residential town than the one in Pisa. Our La Lia Rooms 3 apartment was fortunately located at the foot of the mountains. Very pleasant, less modern, more classic but cozy. Everything in the lobby was pink. Between the five towns of the Cinque Terre we moved (unfortunately quite expensive) by train. Our first spot on the map was Manarola. The views were simply breathtaking. Houses on the rocks, charming churches and tiny monuments could be seen at every step. Colorful flowers that shimmered in the sun's rays. Seagulls that came a step closer and asked for food. First of all, the best and unique undulating, lapping sea. The colors of the water alternated from azure, through blues and turquoises. Leaving the station, we walked through a long tunnel. Then we climbed a gigantic hill, on top of which we had lunch in an instagram restaurant with a view. We climbed up taking pictures and looking at the local island. We also found a beautiful, historic cemetery. We swam in a tiny cove. We couldn't resist the cool water and even though we didn't have costumes, we just bathed in our underwear. It was exciting. We spent the afternoon sunbathing, walking, reading and doing sessions. The next place on our trip was Riomaggiore. Initially, it seemed to us to be similar to the previous town, but the atmosphere of this town was ultimately a bit different. Bays and stone coasts dominated here. There were boats parked everywhere. We climbed up the stone streets. We visited two tiny chapels. We managed to jump into the sea waves again and indulge in the pleasure of diving. Then we dried up like lizards on flat black rocks. We stayed in town until sunset. We watched it staring. There were a lot of people sitting on the rocks around us. Almost everyone had a takeaway pizza. When everything was over, we quickly bought a ticket and ran for the return train. We spent the evening in the privacy of our room.
July 10
Cinque Terre
Today we were getting ready for a trip to the other two towns. We got up early in the morning, got ready and went to town to buy something delicious for breakfast. We visited numerous bakeries and street stalls, where we bought some regional delicacies. We bought an all-day train ticket and went to our first sightseeing point – Cornigili. There, unearthly views of vineyards, cypress forests and beautiful, colorful houses awaited us. The best part was looking down at the multicolored, stretchy hem. There are two ways to get to the viewpoint: on foot or by bus (it was included in the price of the train ticket). Karolina chose the second option, I chose the first. I was walking and walking and walking all the time. I was already in the town of Cornigilla, exactly where I was supposed to go, but I didn't know that was where I was supposed to be looking, so I kept walking. And in this way, 400 stairs turned into a four-hour mountain climb. They will never forget it. I made my way through the vineyards, I walked through shady forests. I was lost and found. I looked at the streams, the sea and the distant towns fleeing to where they are. Time stopped counting for me, I was not interested in where I was going and for what purpose I was doing it. It was just me and nature. Something amazing. I met many foreigners on the trail. Interesting insects, unknown to me, were walking everywhere. I came to another town of Volastry, where there was a charming center. I looked at it for a moment. I came up with the idea to go back to Cornigilla by bus. Turns out it runs every four hours, so I followed the trail back, and this time I got lost for good, getting stuck in a tangle of vines. Despite a slight fear, I felt happiness and adrenaline. After a few hours of wandering, I managed to find the right way back and Karolina. We watched the views for a while, then we went to the train and went to Monterosso al Mare. There we sunbathed in a separate area, keeping our distance from other people, where we had a large piece of the beach exclusively at our disposal. We swam in the sea like the Mako mermaids. We also played Magda Gessler and rated local pubs. We ate delicious Italian Nutella ice cream and drank sweet iced coffee. The last point on our Friday map was Vernazza, where we went for the sunset. We walked there, bought pizza and aperols. We sat on the rocks to admire the breathtaking farewell to the day and welcome the arrival of the night. A perfect evening, what more could you want?! Late at night we returned to the room and went to bed quickly because we were exhausted. A day full of surprises and mysteries.
July 11
Florence
This day can be considered as the so-called transfer day. Our task was to pack our bags, leave La Spezia a long way in search of further adventures. First we took the train to Pisa, from there it was possible to get directly to Florence. The road passed peacefully, mainly sleeping, reading and playing cards. We stowaway from the station to the new apartment. This one was extraordinarily spacious, with a bed and sofa, huge wardrobes and a TV. It had a fan-light in the shape of a flower. The apartment had a modern bathroom, a well-equipped kitchen and, very importantly, a huge terrace with two tables and green plants. I felt extremely good there. To start our stay with a bang, we went to the "Esselunga di via Galliano" market, which offered a wide range of Italian products. We bought groceries for the next few days: gnocchi, fresh vegetables and fruits, wine and delicious, creamy ice cream. We went with all this to the house. Missing cooking, I conjured up a wonderful dinner myself. After dinner, we rested on the terrace and compared the apartment in Poland and in Italy. The next point to see on our list was the old town, to which we walked thirty minutes. What can I say, just a miracle. A combination of modernity, craftsmanship, refinement and majesty. Although I personally saw this city with its charming monuments, it made a greater, intensified impression on me. A beautiful view spread when we reached the river and the Ponte Vecchio bridge. We wandered through narrow streets, visited drugstores and shops. We also ate thin pizza at Mr.Pizza. I recommend quattro formaggi wholeheartedly. On the way back we stopped at Yves Rocher for nail polish. We spent the evening in the apartment. We listened to music, painted and laughed. After 11 p.m. we left for the city. We went to the Space Club. On the way, we realized that it is not in the center, but far away on the outskirts of the airport. When we got there, the club turned out to be permanently closed. We were stuck far from the apartment, alone in the dark night. We couldn't return as the bus wasn't due to arrive until 5am. So we took to our belts and followed the most lighted and safe route straight to our apartment. After an hour of walking, we arrived at the door. It was quite a valuable experience giving some conclusions for the future. And that's how this whole crazy day ended.
12 July
Florence
Sunday in a sun-drenched town. Despite returning late the previous day, I jumped out of bed before the alarm clock. Like every day, I went to my beloved terrace with a coffee notebook of morning pages and a book. A little relaxation, as befits a Sunday. At 1 pm I went to the church of Santa Lucia dè Magnoli for a holy mass in Polish. As I arrived half an hour before the start, I went for a walk through the picturesque hills. I let my heart guide me. I wandered through the narrow streets. I passed foreign tourists, beautiful squares and monuments, and viewpoints. The ceremony itself was very smooth, understandable, with a clear, legible message. Polish, family atmosphere, like at home. After finishing, we sat with Karolina by the river. We played makao, one of the cards escaped into the water and remained a Polish sign in Italy forever. We spent the afternoon cooking, singing karaoke and watching Italian YouTubers. Tonight we wanted to try going to a club dance again. We carefully checked the tires, locations and called most of them. We chose the one that seemed the most normal "Pink Club". We got ready and walked towards the center where our destination was. The illuminated Florence looked completely different than during the day. It was very atmospheric, charming and mysterious. We caught a mini orchestra concert in one of the narrow streets. Joyful, lively music winged my whole interior. That evening, for the second time, the club turned out to be a total failure (apparently Florence is not that kind of city). Its interior was empty, there were no people inside, not even music was playing from the speakers. Despite this dud, I'm glad we went to the old town and spent a nice evening there. On the way back, we listened to my eighteenth birthday hits on Tidal. This is how this next, slightly lazy, but also special day ended.
July 13
Florence
Last full day in Florence. It promised to be brilliant, spontaneous and exciting. Training and breakfast on the balcony, then a traditional walk around the old town accompanied by the best Italian crema di caffe. We chose commemorative, collectible postcards. We went to the chocolate shop, which was pouring liquid streams down the walls and was literally everywhere. We walked around local stalls with popular sandwiches. We managed to visit a few thrift shops and outlets. We wandered through the winding streets, away from the very center, free from tourists and bustle. We went to a vintage store and a 99 cent store. I bought tiny magnets and a shell foot bracelet there. We also hit a public toilet that looked like a UFO. The highlight of the afternoon turned out to be Piazzale Michelangelo. A winding road led to it through gardens full of interesting plants. What we saw at the top looked like something out of a fairy tale. A huge square with a panorama of the entire city bathed in the summer sun, all accompanied by beautiful, fragrant flowers and majestic monuments. At the very top of the square there was a small chapel and a church, which we were unfortunately not allowed to enter because we were wearing shorts. We sat there admiring and thinking. When the time was right, we returned to our apartment to start getting ready for our bumble dates. I met my friend Francisco at Santo Spirito square where all the locals used to come (I recommend it, you can get cheaper and better food and drinks there and have a bit more peace.). We got on very well right away. We walked, admired the views and joked. We shared anecdotes from the life and culture of our compatriots. Francisco showed me places that are not on the map of typical tourist guides. We also sat down for a local Negroni drink which was strong, bitter and very interesting in taste. We watched the fireworks display by the river Arno. We had the idea to see the city skyline at night from Piazzale Michelangelo, so we went there. We listened to street music, we laughed. Thanks to this meeting, I improved my level of English, got to know Italian culture and amazing local places. I recommend installing the application while abroad, selecting the "friendship" option and writing that you are looking for someone who could show you around the city. Great deal. As befits a gentleman, Francisco escorted me to the apartment door. We decided to meet in the future, this time in Poland. I spent most of the night packing my suitcase and talking to Karolina about the whole trip. We did a little recap.
July 14
Poland
The last morning in wonderful Italy greeted us with impeccable sun and a clear sky. Despite a very short sleep, we got up full of energy and went to the train. We slept the entire hour-long drive to Pisa, so we were not rested. Once there, we sat by the river and sunbathed. We walked through the historic center once again. We ate farewell pizza at one of the street stalls. What can I say more, we had to slowly return to Poland. We took the last Italian walk to the airport. The wait for the flight passed extremely quickly. We didn't even look back and we were already landing in Modlin. All in all, I think it was one of the best vacations of my life. I am proud that we were able to plan everything ourselves, to coordinate trains with flights and apartments in time. We spent time very actively and tried to get to know each of the visited towns as thoroughly as possible. These types of trips give me great satisfaction. I hope that in the future I will be able to experience more adventures like the one in Italy Thank you Karolina ;)
Comments